Historia powstania w warszawskim getcie została poważnie wypaczona i nie odpowiada historycznym faktom. Stało się tak z wielu powodów, ale jeden z nich wydaje się być kluczowym.
Spośród kilkuset walczących w powstaniu żydowskich bojowników przeżyło kilkudziesięciu. W większości byli to członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB), która była jedną z dwóch konspiracyjnych organizacji, działających w warszawskim getcie. Wśród ocalonych był m.in. Marek Edelman, który przed wojną należał do żydowskiego, socjalistycznego Bundu, partii mocno nawiązującej do ideologii marksistowskiej. Bundowcy deklarowali konieczność autonomii dla Żydów w ramach państwa polskiego i stanowczo sprzeciwiali się syjonistom i wszystkim religijnym Żydom, którzy opowiadali się za ideą utworzenia własnego żydowskiego państwa w Palestynie. To właśnie Bund w czasie okupacji stworzył w getcie Żydowską Organizacje Bojową liczącą około 200 bojowników. Jednak do czasu wybuchu powstania, ŻOB nie podejmował żadnych akcji przeciwko Niemcom, skupiając się jedynie na budowaniu politycznych wpływów wśród ludności getta. Zresztą nie dysponował wcześniej ani wystarczającą ilością broni, ani odpowiednio przeszkolona kadrą aby podjąć walkę. Dopiero z chwilą wybuchu powstania bojowcy ŻOB włączyli się do walki z Niemcami. Bohaterska śmierć Anielewicza w jednym z ostatnich powstańczych bunkrów przesłoniła fakt, że już drugiego dnia powstania przeszedł on osobiste załamanie i czasowo nie był w stanie dowodzić walką. Po śmierci Anielewicza dowództwo ŻOB-u przejął Marek Edelman, któremu nie tylko udało się przeżyć powstanie w getcie, ale również powstanie warszawskie. To on, zostając po wojnie w kraju, stał się żywym symbolem żydowskiej walki z Niemcami. To przede wszystkim jego relacje i wspomnienia przyczynił się do napisania takiej a nie innej historii żydowskiego powstania. Edelman uparcie twierdził, że ŻOB był w zasadzie jedyną organizacją zbrojną w warszawskim getcie i to na niej spoczywał cały ciężar powstańczych walk. W relacjach Edelmana, jeśli już pojawiał się wątek innej organizacji – Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) to zazwyczaj jako organizacji marginalnej, faszystowskiej, która nie miała nawet pieniędzy na prowadzenie skutcznych działań. Edelman w licznych książkach i relacjach mówił wprost: „to my bundowcy byliśmy jedyną organizacja polityczną mającą pieniądze” i „to my byliśmy prawdziwą władzą w getcie”. Wersję Edelmana potwierdzali również koledzy Edelmana z ŻOB-u, którym, podobnie jak jemu, udało się przeżyć wojnę, m.in. dwoje innych przywódców ŻOB – Antek Cukierman oraz Cywia Lubetkin. Ich opowieść o powstaniu, jaką przedstawili w Izraelu również była jednostronna.
Mit samotnie walczącego ŻOB zyskał również wsparcie wielu Żydów, którzy po 1944 r. znaleźli się w aparacie państwowym komunistycznej Polski. To dzięki ich inicjatywie już w 1946 r. umieszczono tablicę upamiętniającą walkę w getcie, a dwa lata później odsłonięto pomnik – mauzoleum Bohaterów Getta. Tak było do marca 1968 r. kiedy doszło do antysemickiej rozgrywki w komunistycznym obozie władzy, a Polskę w jej wyniku opuściło kilkanaście tysięcy Żydów. Ale wersja żobowców nie umarła, została niebawem uznana przez zachodnioniemieckich socjaldemokratów, którzy doszli do władzy w RFN. Symbolicznym potwierdzeniem tego faktu było złożenie wiązanki kwiatów pod pomnikiem Bohaterów Getta przez kanclerza Willego Brandta podczas wizyty w 1970 r. w Polsce.
W latach 70-tych żobowcy z Edelmanem na czele znaleźli nowych sprzymierzeńców. Gdy w 1976 r. powstał Komitet Obrony Robotników (KOR), okazało się że jego członkowie są ideowo bliscy wywodzącym się z Bundu żobowcom. Zresztą sam Edelman mówił, że „KOR to było to samo co Bund w czasach mojej młodości. To była ciągłość, te same wartości”. Ale począwszy od lat 70-tych żobowscy kombatanci mogli liczyć na wsparcie także wielu ośrodków naukowych, z wszechpotężnym Żydowskim Instytutem Historycznym (ŻIH) na czele. To badacze związani ze środowiskiem ŻIH-u przyczynili się w znacznej mierze do spisania ugładzonej wersji historii żydowskiego powstania w warszawskim getcie, oczywiście w wersji kombatantów z ŻOB-u. W czasach PRL wszelkie obchody powstania w getcie, zarówno te organizowane przez władze jak i te organizowane przez opozycję zawsze były zdominowane przez dzieje ŻOB i jej powstańczej walki. W czasach PRL żobowska wersja powstania znalazła swój wyraz także w podręcznikach i programach nauczania historii. Jeśli już pojawiało się w nich wątek powstania w warszawskim getcie, to zawsze w jedynie słusznej wersji, która mówiła o samotnej walce bojowców z ŻOB-u. W ten sposób co najmniej dwa pokolenia ludzi wychowanych i wyedukowanych w PRL karmionych było nieprawdziwą wizją historii powstania. Gdy nastała III RP związany ze środowiskiem Unii Wolności Marek Edelman stał się wielkim moralnym autorytetem. Na temat powstania w getcie mógł opowiadać co chciał i nikt nie miał prawa tego weryfikować. I tak jest w zasadzie do dziś.
Skazani na zapomnienie
Kłamstwo polega na tym, że z historii powstania w warszawskim getcie wykluczono Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW) – drugą obok ŻOB-u organizację konspiracyjną jaka działała w warszawskim getcie. ŻZW powstał już w listopadzie 1939 r. z inicjatywy byłych oficerów i podoficerów żydowskiego pochodzenia, którzy mieli za sobą służbę w polskiej armii (Józef Celmajster, Kałmen Mendelson, Mieczysław Ettinger, Paweł Frenkel, Leon Rodal i Dawid Wdowiński). Na ideowy charakter ŻZW zasadniczy wpływ miało to, że znaczna część jego członków otarła się przed wojną o Stowarzyszenie Młodzieży Żydowskiej im. Józefa Trumpeldorfa (Brith Trumpeldorf Bejtar) – które nawiązywało do idei Włodzimierza Żabotyńskiego – twórcy żydowskiego ruchu narodowego. Bejtarowcy opowiadali się za budową nowego żydowskiego państwa w Palestynie i emigracją Żydów z Polski. Byli zatem częścią prawej strony żydowskiej sceny politycznej, która znienawidzona była przez żydowską lewicę. Już samo to powodowało, że mocno lewicowy ŻOB uważał ŻZW za faszystów i rewizjonistów.
ŻZW powstał prawie dwa lata wcześniej niż ŻOB i był od niego znacznie silniejszą organizacją konspiracyjną. Liczył kilkakrotnie więcej członków (szacuje się, że mogło to być nawet 1500 bojowców) mając swoje komórki także poza Warszawą. Fakt, że w jego utworzeniu dużą rolę odegrali byli wojskowi powodował, że ŻZW był znacznie lepiej zorganizowany i miał znacznie lepiej wyszkolonych ludzi. W zasadzie był jedyną organizacja w warszawskim getcie, która miała jakakolwiek wartość bojową. Te bezsporne fakty wyłaniają się z wielu relacji i wspomnień, w tym m.in. z pamiętnika kronikarza warszawskiego getta Emanuela Ringelbluma. ŻZW miał też stałe kontakty z polskimi organizacjami konspiracyjnymi – głownie z ZWZ – AK i Korpusem Bezpieczeństwa (KB) i mógł liczyć na ich organizacyjne wsparcie i dostawy broni. Dzięki tym kontaktom ŻZW miał możliwość korzystania z podziemnych tuneli łączących getto ze stroną aryjską. W przeciwieństwie do ŻOB – ŻZW podejmował już wcześniej różne formy walki z niemieckim okupantem. Przede wszystkim aktywnie zwalczał w getcie wszelkie przejawy żydowskiej kolaboracji, likwidując m.in. agentów z tzw. „Trzynastki” i organizacji „Żagiew” , które na polecenie Gestapo zajmowały się rozpracowywaniem żydowskiego ruchu oporu i denuncjowaniem Żydów, którzy zdołali ukryć się po aryjskiej stronie. Wiele również wskazuje, że w przypadku ŻZW już w styczniu 1943r. doszło do pierwszych prób walki z Niemcami, kiedy do getta wkroczyły niemieckie oddziały. Zaskoczeni tym faktem Niemcy mieli po kilku starciach wycofać się z terenu getta, obawiając się że przeciwnik może być znacznie silniejszy niż sądzono. Styczniowy incydent wpłynął na zintensyfikowanie przez członków ŻZW przygotowań do walki zbrojnej. W czasie dramatycznego powstania w warszawskim getcie to członkowie ŻZW wzięli na siebie główny ciężar powstańczych walk. To oni stoczyli większość głównych potyczek z oddziałami pacyfikującymi getto, w tym tę największą, która miała miejsce między 19 a 22 kwietnia 1943 r. w rejonie Placu Muranowskiego. Zdecydowana większość przywódców ŻZW zginęła w czasie najbardziej intensywnych walk na terenie getta, jaka miały miejsce w okresie pomiędzy 19 a 27 kwietnia 1943 r. Następne dwa tygodnie – do 16 maja 1943 r. były okresem likwidowania przez Niemców ostatnich, odosobnionych punktów żydowskiego oporu. Znane są również spektakularne przypadki współpracy w czasie powstania między ŻZW a polskim ruchem oporu. W wielu relacjach dotyczących tych wydarzeń pojawia się wątek, mówiący o tym że bojownicy ŻZW wspierani przez nieliczne polskie oddziały, które znalazły się na terenie getta wywiesili przy Placu Muranowskim polską i żydowską (Syjonu) flagę na znak wspólnej walki. Po wojnie nieliczni członkowie ŻZW, którym udało się przeżyć, znaleźli się zagranicą. Siłą rzeczy ich głos na temat powstania nie mógł być wystarczająco mocno słyszany w ich dawnej ojczyźnie. Zresztą sami o to nie zadbali, zostawiając pole do popisu bojowcom ŻOB-u z Markiem Edelmanem na czele. Gdy w 1963 r.jeden z byłych przywódców ŻZW – Dawid Wdowiński wydał w Nowym Jorku swoja wspomnieniową książkę („And we are not saved”) nie została ona nawet przetłumaczona na język polski. Kłóciła się bowiem zasadniczo z żobowską wersją historii powstania. Ale tak jest również i dzisiaj. Gdy w 2004 r. prezydent Warszawy Lech Kaczyński upamiętnił postać kpt. Mieczysława Apfelabuma – jednego z przywódców ŻZW mianując go patronem jednego z warszawskich skwerów, pojawiły się publikacje, które w ogóle podważały istnienie tej postaci. Przemilczana została również w Polsce znakomita książka „Flagi nad gettem. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim” autorstwa Mosze Arensa – izraelskiego polityka, która odkłamuje wiele nieprawdziwych mitów na temat żydowskiego powstania w Warszawie. To tylko wybrane przykłady pokazujące jak trudno jest odkłamać nieprawdziwą ale silnie zakorzenioną wersję przebiegu powstania i przywrócić należna w nim rolę bojownikom ŻZW.
Żydzi skłóceni
Powodów tego, że w historii żydowskiego powstania w getcie, jaką napisano po wojnie, zabrakło jego drugiego bohatera – ŻZW jest na pewno wiele. Jednak przede wszystkim winny jest głęboki, ideowo – polityczny konflikt pomiędzy ŻOB-em a ŻZW, sięgający korzeniami podziałów na żydowskiej scenie politycznej przedwojennej Polski. Zasadniczą osią tego sporu był stosunek do syjonizmu i idei budowy nowego żydowskiego państwa oraz związanej z nią konieczności emigrowania Żydów do Palestyny. Ale nie tylko to różnicowało przedwojenną żydowską scenę polityczną. Powodem konfliktów był także stosunek do żydowskiej religii i tradycji, a także do komunizmu i jego ojczyzny – Związku Sowieckiego. To wszystko dało również znać o sobie, w warunkach okupacyjnych i realiach żydowskiego getta w Warszawie. To nie przypadek, że bojowcy ŻOB-u uważali się za reprezentantów żydowskiego proletariatu i mieli szerokie kontakty z prosowiecką Armią Ludową (AL). Antek Cukierman z ŻOB-u po latach pisał o tym wprost: „mieliśmy kontakty na różnych poziomach z AL, bo oni byli przyjaźni dla Żydów, a poza tym Żydzi odgrywali centralną rolę w komunistycznej partii w Polsce”. Taka optyka była nie do zaakceptowania dla dowództwa polskiej AK, bo stwarzała zasadniczą niepewność co do ewentualnego zachowania się żobowców w kontaktach z Sowietami. Rodziło to również poważne podejrzenia ze strony dowództwa ŻZW. Zupełnie odmienny stosunek obu żydowskich organizacji do Związku Sowieckiego dał znać o sobie zaledwie kilka dni przed wybuchem powstania, gdy 13 kwietnia 1943 r. berlińskie radio wyemitowało komunikat o odkryciu masowych grobów polskich oficerów w rejonie Katynia. Dla byłych polskich oficerów z ŻZW, których koledzy mogli znaleźć się wśród odnalezionych przez Niemców ofiar było jasne, że za zbrodnią stoją Sowieci. Tymczasem dla bojowców z ŻOB komunikat berlińskiego radia był jedynie kolejną niemiecką prowokacją. Ale oprócz ideowo – politycznych różnic pomiędzy ŻOB a ŻZW, istniał jeszcze konflikt na tle jednolitego przywództwa całej żydowskiej konspiracji. Trwał już przed wybuchem powstania, gdy dowództwo ŻZW usiłowało podporządkować sobie ŻOB najpierw w ramach Żydowskiego Komitetu Narodowego (ŻKN), potem w ramach Żydowskiego Komitetu Koordynacyjnego (ŻKK). To jednak spotkało się ze stanowczym sprzeciwem ŻOB-u. Gdy wybuchło powstanie dochodziło oczywiście do bliskiej współpracy pomiędzy obydwoma walczącymi organizacjami, ale okazało się, ze nawet wspólna walka i wspólna klęska nie były w stanie definitywnie zasypać istniejących pomiędzy nimi różnic. Były one w gruncie rzeczy zbyt głębokie. Gdy skończyła się wojna, konflikt jaki istniał pomiędzy ŻOB a ŻZW dał jeszcze raz znać o sobie. Tym razem chodziło o to w jaki sposób zostanie spisana historia powstania i jej bohaterów. I w tym znaczeniu, ocaleli z wojennej pożogi bojowcy z ŻOB-u, odnieśli bezapelacyjne zwycięstwo – wykluczyli z niej ŻZW – swoich ideowych i politycznych przeciwników.
Zdjęcie archiwalne – źródło: Wikimedia Commons
Historia powstania w warszawskim getcie została poważnie wypaczona i nie odpowiada historycznym faktom. Stało się tak z wielu powodów, ale jeden z nich wydaje się być kluczowym.
Spośród kilkuset walczących w powstaniu żydowskich bojowników przeżyło kilkudziesięciu. W większości byli to członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB), która była jedną z dwóch konspiracyjnych organizacji, działających w warszawskim getcie. Wśród ocalonych był m.in. Marek Edelman, który przed wojną należał do żydowskiego, socjalistycznego Bundu, partii mocno nawiązującej do ideologii marksistowskiej. Bundowcy deklarowali konieczność autonomii dla Żydów w ramach państwa polskiego i stanowczo sprzeciwiali się syjonistom i wszystkim religijnym Żydom, którzy opowiadali się za ideą utworzenia własnego żydowskiego państwa w Palestynie. To właśnie Bund w czasie okupacji stworzył w getcie Żydowską Organizacje Bojową liczącą około 200 bojowników. Jednak do czasu wybuchu powstania, ŻOB nie podejmował żadnych akcji przeciwko Niemcom, skupiając się jedynie na budowaniu politycznych wpływów wśród ludności getta. Zresztą nie dysponował wcześniej ani wystarczającą ilością broni, ani odpowiednio przeszkolona kadrą aby podjąć walkę. Dopiero z chwilą wybuchu powstania bojowcy ŻOB włączyli się do walki z Niemcami. Bohaterska śmierć Anielewicza w jednym z ostatnich powstańczych bunkrów przesłoniła fakt, że już drugiego dnia powstania przeszedł on osobiste załamanie i czasowo nie był w stanie dowodzić walką. Po śmierci Anielewicza dowództwo ŻOB-u przejął Marek Edelman, któremu nie tylko udało się przeżyć powstanie w getcie, ale również powstanie warszawskie. To on, zostając po wojnie w kraju, stał się żywym symbolem żydowskiej walki z Niemcami. To przede wszystkim jego relacje i wspomnienia przyczynił się do napisania takiej a nie innej historii żydowskiego powstania. Edelman uparcie twierdził, że ŻOB był w zasadzie jedyną organizacją zbrojną w warszawskim getcie i to na niej spoczywał cały ciężar powstańczych walk. W relacjach Edelmana, jeśli już pojawiał się wątek innej organizacji – Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) to zazwyczaj jako organizacji marginalnej, faszystowskiej, która nie miała nawet pieniędzy na prowadzenie skutcznych działań. Edelman w licznych książkach i relacjach mówił wprost: „to my bundowcy byliśmy jedyną organizacja polityczną mającą pieniądze” i „to my byliśmy prawdziwą władzą w getcie”. Wersję Edelmana potwierdzali również koledzy Edelmana z ŻOB-u, którym, podobnie jak jemu, udało się przeżyć wojnę, m.in. dwoje innych przywódców ŻOB – Antek Cukierman oraz Cywia Lubetkin. Ich opowieść o powstaniu, jaką przedstawili w Izraelu również była jednostronna.
Mit samotnie walczącego ŻOB zyskał również wsparcie wielu Żydów, którzy po 1944 r. znaleźli się w aparacie państwowym komunistycznej Polski. To dzięki ich inicjatywie już w 1946 r. umieszczono tablicę upamiętniającą walkę w getcie, a dwa lata później odsłonięto pomnik – mauzoleum Bohaterów Getta. Tak było do marca 1968 r. kiedy doszło do antysemickiej rozgrywki w komunistycznym obozie władzy, a Polskę w jej wyniku opuściło kilkanaście tysięcy Żydów. Ale wersja żobowców nie umarła, została niebawem uznana przez zachodnioniemieckich socjaldemokratów, którzy doszli do władzy w RFN. Symbolicznym potwierdzeniem tego faktu było złożenie wiązanki kwiatów pod pomnikiem Bohaterów Getta przez kanclerza Willego Brandta podczas wizyty w 1970 r. w Polsce.
W latach 70-tych żobowcy z Edelmanem na czele znaleźli nowych sprzymierzeńców. Gdy w 1976 r. powstał Komitet Obrony Robotników (KOR), okazało się że jego członkowie są ideowo bliscy wywodzącym się z Bundu żobowcom. Zresztą sam Edelman mówił, że „KOR to było to samo co Bund w czasach mojej młodości. To była ciągłość, te same wartości”. Ale począwszy od lat 70-tych żobowscy kombatanci mogli liczyć na wsparcie także wielu ośrodków naukowych, z wszechpotężnym Żydowskim Instytutem Historycznym (ŻIH) na czele. To badacze związani ze środowiskiem ŻIH-u przyczynili się w znacznej mierze do spisania ugładzonej wersji historii żydowskiego powstania w warszawskim getcie, oczywiście w wersji kombatantów z ŻOB-u. W czasach PRL wszelkie obchody powstania w getcie, zarówno te organizowane przez władze jak i te organizowane przez opozycję zawsze były zdominowane przez dzieje ŻOB i jej powstańczej walki. W czasach PRL żobowska wersja powstania znalazła swój wyraz także w podręcznikach i programach nauczania historii. Jeśli już pojawiało się w nich wątek powstania w warszawskim getcie, to zawsze w jedynie słusznej wersji, która mówiła o samotnej walce bojowców z ŻOB-u. W ten sposób co najmniej dwa pokolenia ludzi wychowanych i wyedukowanych w PRL karmionych było nieprawdziwą wizją historii powstania. Gdy nastała III RP związany ze środowiskiem Unii Wolności Marek Edelman stał się wielkim moralnym autorytetem. Na temat powstania w getcie mógł opowiadać co chciał i nikt nie miał prawa tego weryfikować. I tak jest w zasadzie do dziś.
Skazani na zapomnienie
Kłamstwo polega na tym, że z historii powstania w warszawskim getcie wykluczono Żydowski Związek Wojskowy (ŻZW) – drugą obok ŻOB-u organizację konspiracyjną jaka działała w warszawskim getcie. ŻZW powstał już w listopadzie 1939 r. z inicjatywy byłych oficerów i podoficerów żydowskiego pochodzenia, którzy mieli za sobą służbę w polskiej armii (Józef Celmajster, Kałmen Mendelson, Mieczysław Ettinger, Paweł Frenkel, Leon Rodal i Dawid Wdowiński). Na ideowy charakter ŻZW zasadniczy wpływ miało to, że znaczna część jego członków otarła się przed wojną o Stowarzyszenie Młodzieży Żydowskiej im. Józefa Trumpeldorfa (Brith Trumpeldorf Bejtar) – które nawiązywało do idei Włodzimierza Żabotyńskiego – twórcy żydowskiego ruchu narodowego. Bejtarowcy opowiadali się za budową nowego żydowskiego państwa w Palestynie i emigracją Żydów z Polski. Byli zatem częścią prawej strony żydowskiej sceny politycznej, która znienawidzona była przez żydowską lewicę. Już samo to powodowało, że mocno lewicowy ŻOB uważał ŻZW za faszystów i rewizjonistów.
ŻZW powstał prawie dwa lata wcześniej niż ŻOB i był od niego znacznie silniejszą organizacją konspiracyjną. Liczył kilkakrotnie więcej członków (szacuje się, że mogło to być nawet 1500 bojowców) mając swoje komórki także poza Warszawą. Fakt, że w jego utworzeniu dużą rolę odegrali byli wojskowi powodował, że ŻZW był znacznie lepiej zorganizowany i miał znacznie lepiej wyszkolonych ludzi. W zasadzie był jedyną organizacja w warszawskim getcie, która miała jakakolwiek wartość bojową. Te bezsporne fakty wyłaniają się z wielu relacji i wspomnień, w tym m.in. z pamiętnika kronikarza warszawskiego getta Emanuela Ringelbluma. ŻZW miał też stałe kontakty z polskimi organizacjami konspiracyjnymi – głownie z ZWZ – AK i Korpusem Bezpieczeństwa (KB) i mógł liczyć na ich organizacyjne wsparcie i dostawy broni. Dzięki tym kontaktom ŻZW miał możliwość korzystania z podziemnych tuneli łączących getto ze stroną aryjską. W przeciwieństwie do ŻOB – ŻZW podejmował już wcześniej różne formy walki z niemieckim okupantem. Przede wszystkim aktywnie zwalczał w getcie wszelkie przejawy żydowskiej kolaboracji, likwidując m.in. agentów z tzw. „Trzynastki” i organizacji „Żagiew” , które na polecenie Gestapo zajmowały się rozpracowywaniem żydowskiego ruchu oporu i denuncjowaniem Żydów, którzy zdołali ukryć się po aryjskiej stronie. Wiele również wskazuje, że w przypadku ŻZW już w styczniu 1943r. doszło do pierwszych prób walki z Niemcami, kiedy do getta wkroczyły niemieckie oddziały. Zaskoczeni tym faktem Niemcy mieli po kilku starciach wycofać się z terenu getta, obawiając się że przeciwnik może być znacznie silniejszy niż sądzono. Styczniowy incydent wpłynął na zintensyfikowanie przez członków ŻZW przygotowań do walki zbrojnej. W czasie dramatycznego powstania w warszawskim getcie to członkowie ŻZW wzięli na siebie główny ciężar powstańczych walk. To oni stoczyli większość głównych potyczek z oddziałami pacyfikującymi getto, w tym tę największą, która miała miejsce między 19 a 22 kwietnia 1943 r. w rejonie Placu Muranowskiego. Zdecydowana większość przywódców ŻZW zginęła w czasie najbardziej intensywnych walk na terenie getta, jaka miały miejsce w okresie pomiędzy 19 a 27 kwietnia 1943 r. Następne dwa tygodnie – do 16 maja 1943 r. były okresem likwidowania przez Niemców ostatnich, odosobnionych punktów żydowskiego oporu. Znane są również spektakularne przypadki współpracy w czasie powstania między ŻZW a polskim ruchem oporu. W wielu relacjach dotyczących tych wydarzeń pojawia się wątek, mówiący o tym że bojownicy ŻZW wspierani przez nieliczne polskie oddziały, które znalazły się na terenie getta wywiesili przy Placu Muranowskim polską i żydowską (Syjonu) flagę na znak wspólnej walki. Po wojnie nieliczni członkowie ŻZW, którym udało się przeżyć, znaleźli się zagranicą. Siłą rzeczy ich głos na temat powstania nie mógł być wystarczająco mocno słyszany w ich dawnej ojczyźnie. Zresztą sami o to nie zadbali, zostawiając pole do popisu bojowcom ŻOB-u z Markiem Edelmanem na czele. Gdy w 1963 r.jeden z byłych przywódców ŻZW – Dawid Wdowiński wydał w Nowym Jorku swoja wspomnieniową książkę („And we are not saved”) nie została ona nawet przetłumaczona na język polski. Kłóciła się bowiem zasadniczo z żobowską wersją historii powstania. Ale tak jest również i dzisiaj. Gdy w 2004 r. prezydent Warszawy Lech Kaczyński upamiętnił postać kpt. Mieczysława Apfelabuma – jednego z przywódców ŻZW mianując go patronem jednego z warszawskich skwerów, pojawiły się publikacje, które w ogóle podważały istnienie tej postaci. Przemilczana została również w Polsce znakomita książka „Flagi nad gettem. Rzecz o powstaniu w getcie warszawskim” autorstwa Mosze Arensa – izraelskiego polityka, która odkłamuje wiele nieprawdziwych mitów na temat żydowskiego powstania w Warszawie. To tylko wybrane przykłady pokazujące jak trudno jest odkłamać nieprawdziwą ale silnie zakorzenioną wersję przebiegu powstania i przywrócić należna w nim rolę bojownikom ŻZW.
Żydzi skłóceni
Powodów tego, że w historii żydowskiego powstania w getcie, jaką napisano po wojnie, zabrakło jego drugiego bohatera – ŻZW jest na pewno wiele. Jednak przede wszystkim winny jest głęboki, ideowo – polityczny konflikt pomiędzy ŻOB-em a ŻZW, sięgający korzeniami podziałów na żydowskiej scenie politycznej przedwojennej Polski. Zasadniczą osią tego sporu był stosunek do syjonizmu i idei budowy nowego żydowskiego państwa oraz związanej z nią konieczności emigrowania Żydów do Palestyny. Ale nie tylko to różnicowało przedwojenną żydowską scenę polityczną. Powodem konfliktów był także stosunek do żydowskiej religii i tradycji, a także do komunizmu i jego ojczyzny – Związku Sowieckiego. To wszystko dało również znać o sobie, w warunkach okupacyjnych i realiach żydowskiego getta w Warszawie. To nie przypadek, że bojowcy ŻOB-u uważali się za reprezentantów żydowskiego proletariatu i mieli szerokie kontakty z prosowiecką Armią Ludową (AL). Antek Cukierman z ŻOB-u po latach pisał o tym wprost: „mieliśmy kontakty na różnych poziomach z AL, bo oni byli przyjaźni dla Żydów, a poza tym Żydzi odgrywali centralną rolę w komunistycznej partii w Polsce”. Taka optyka była nie do zaakceptowania dla dowództwa polskiej AK, bo stwarzała zasadniczą niepewność co do ewentualnego zachowania się żobowców w kontaktach z Sowietami. Rodziło to również poważne podejrzenia ze strony dowództwa ŻZW. Zupełnie odmienny stosunek obu żydowskich organizacji do Związku Sowieckiego dał znać o sobie zaledwie kilka dni przed wybuchem powstania, gdy 13 kwietnia 1943 r. berlińskie radio wyemitowało komunikat o odkryciu masowych grobów polskich oficerów w rejonie Katynia. Dla byłych polskich oficerów z ŻZW, których koledzy mogli znaleźć się wśród odnalezionych przez Niemców ofiar było jasne, że za zbrodnią stoją Sowieci. Tymczasem dla bojowców z ŻOB komunikat berlińskiego radia był jedynie kolejną niemiecką prowokacją. Ale oprócz ideowo – politycznych różnic pomiędzy ŻOB a ŻZW, istniał jeszcze konflikt na tle jednolitego przywództwa całej żydowskiej konspiracji. Trwał już przed wybuchem powstania, gdy dowództwo ŻZW usiłowało podporządkować sobie ŻOB najpierw w ramach Żydowskiego Komitetu Narodowego (ŻKN), potem w ramach Żydowskiego Komitetu Koordynacyjnego (ŻKK). To jednak spotkało się ze stanowczym sprzeciwem ŻOB-u. Gdy wybuchło powstanie dochodziło oczywiście do bliskiej współpracy pomiędzy obydwoma walczącymi organizacjami, ale okazało się, ze nawet wspólna walka i wspólna klęska nie były w stanie definitywnie zasypać istniejących pomiędzy nimi różnic. Były one w gruncie rzeczy zbyt głębokie. Gdy skończyła się wojna, konflikt jaki istniał pomiędzy ŻOB a ŻZW dał jeszcze raz znać o sobie. Tym razem chodziło o to w jaki sposób zostanie spisana historia powstania i jej bohaterów. I w tym znaczeniu, ocaleli z wojennej pożogi bojowcy z ŻOB-u, odnieśli bezapelacyjne zwycięstwo – wykluczyli z niej ŻZW – swoich ideowych i politycznych przeciwników.
Zdjęcie archiwalne – źródło: Wikimedia Commons
Share this: